Ostatnio w moim otoczeniu urodziło się trochę dzieciaków. A trochę jest jeszcze under construction„. Jako mama już trójki pociech jestem od czasu do czasu proszona o radę, co kupić, gdzie kupić, który produkt wybrać. Mam też okazję obejrzeć trochę dziecięcych pokoi i kącików oraz rzucić okiem na to, co obecnie wchodzi w skład wyprawki. Muszę przyznać, że z paroma wyjątkami, byłam wręcz zszokowana, jak wiele i za jak wiele, jest kupowane narodzonym, lub jeszcze nienarodzonym dzieciom. I to często w przypadku rodzin o stosunkowo skromnych dochodach.

Kilka razy już pisałam, że jeśli chodzi o tę bardziej materialną stronę życia, nasze dzieci są bardzo budżetowe. I każde kolejne coraz bardziej. Nie oznacza to, że chodzą w podartych ubrankach, nie mają czym się bawić, a wieczorem do snu czytamy im etykietę Domestosa (Ci, którzy śledzą bloga, domyślają się pewnie, że Domestosa w domu nie mamy, za to książek jest nawet zbyt wiele). Po prostu bardzo dużo rzeczy kupiliśmy i nadal kupujemy, używanych. W przypadku kilku (jak na przykład nosidło) postawiliśmy na jakość, dzięki czemu przedmioty służą kolejnym dzieciom. Nie da się jednak ukryć, że nasza wyprawka była dosyć skromna. Zaczęłam się zastanawiać, co sprawia, że wydatki na dzieci w tak wielu domach są jednak niewspółmiernie duże w stosunku do dochodów, a także wydatków w innych kategoriach.

Internetowe wzorce

Przyznam, że odwiedzając niektóre blogi i profile parentingowe, czuję czasami chwilową zazdrość na widok świetnych stylizacji, staranie urządzonych pokoików i przepięknych gadżetów i zabawek. Rynek jest pełen cudownych produktów z branży około dziecięcej, a profesjonalnie przedstawione po prostu krzyczą kup mnie. Przyznaję, że często moim odruchem jest myśl chcę to, chcę tak. Potem przychodzi refleksja, że moje dzieci w tych ślicznych ubrankach będą tak samo usmarowane od stóp do głów jakieś pół godziny po założeniu ich, jak w swoich wygodnych i praktycznych ciuchach, które odziedziczyły po starszym rodzeństwie.

Uświadamiam sobie, że niezależnie od tego, czy mamy designerskie meble, czy dużo zwyklejsze, nie bardzo je widać spod bałaganu, który dzieci codziennie robią. Mamy kilka przepięknych zabawek, jednak tak naprawdę największą frajdę dzieciaki mają, gdy dostaną trochę swobody, patyk, kamień i błoto, zimą zaś papier, farby lub domową ciastolinę. Gdy oczekiwałam pierwszego dziecka, blogosfera rodzicielska dopiero raczkowała, a ja pracując do końca ciąży w sumie nie miałam czasu na siedzenie w Internecie. Być może to uratowało mnie przed nadmiernym konsumpcjonizmem. Potem zaś przyszło doświadczenie i wyżej wymienione refleksje.

Osoby, które teraz spodziewają się dziecka, lub od niedawna są rodzicami, mają trudniej. Internet kreuje bardzo silne wzorce i co chwila trafia się na jakąś listę musthave‚ów, od której ciężko się uwolnić. Sprzedawana jest nam pewna wizja rodzicielstwa i nawet podświadomie staramy się jej sprostać m.in. kupując przedmioty, które sprawią, że chociaż otoczenie naszego dziecka będzie podobne do tego, jakie widać na blogach, fb i Instagramie. Zapominamy, że te zdjęcia, to tylko wycinek rzeczywistości, która nie zawsze jest już taka różowa.

To nie przedmioty mają decydujący wpływ na to, jak wygląda rodzicielstwo i jaka atmosfera panuje w domu. Nie chodzi mi o to, by nie otaczać się przedmiotami, które nam się podobają. Sama jestem zachwycona każdym z pięknych dziecięcych przedmiotów, które mamy na swoim wyposażeniu. Chodzi o to, by kupować je świadomie — dlatego, że naprawdę ich potrzebujemy, a nie dlatego, że staramy się sprostać jakiejś wizji. I nawet wtedy warto się zastanowić — czy ten przedmiot musi być nowy, czy mogę kupić używany.

Efekt nowego zeszytu

Pamiętacie to uczucie, gdy w szkole podstawowej zaczynaliście nowy zeszyt? Pierwsze kilka kartek z reguły prowadzonych było niezwykle starannie. Data, numer lekcji, temat, być może nawet jakieś szlaczki. Część z Was pewnie także pamięta szykowanie się do nowego roku szkolnego — zakup nowych zeszytów, długopisów.

Większość dzieci lubi zaczynać rok szkolny z nową wyprawką. Daje ono takie poczucie, że zaczyna się od nowa, z czystą kartą, że tym razem uda się być lepszym uczniem. Podobny efekt występuje, gdy czeka się na dziecko.

To zupełnie nowy okres w życiu. Zupełnie, zupełnie. Rodzice pragną rozpocząć go jak najlepiej, starając się nie zapomnieć o niczym. Podobnie jak uczeń chce by pierwsze strony zeszytu wyglądały jak najlepiej, licząc na to, że uda się go porządnie prowadzić przez cały czas, rodzice starają się zapewnić dziecku jak najlepszy start, wierząc, że rzutuje on na dalszy rozwój dziecka. Tu bardzo łatwo wpaść w pułapkę nadmiernej konsumpcji.

Pragnąc zapewnić dziecku wszystko, co najlepsze, rodzice czasami zapominają o rzeczywistości i realiach. Wiele osób jest w stanie poświęcić swoje potrzeby, ogranicza wydatki w innych kategoriach; dziecko staje się centrum wszechświata i jego potrzeby zyskują priorytet nad wszystkim.

Rodzice kupują kolejne kocyki, zabawki i gadżety na takiej samej zasadzie, jak dziecko rysujące szlaczki na pierwszych kartkach nowego zeszytu. To takie poczucie, że początek życia musi być wspaniały, że dziecko musi mieć wszystko to, co najlepsze. Nie twierdzę, że to zła postawa. Niewątpliwie bardzo ważne jest, by wszystkie potrzeby dziecka były zaspokojone. Warto jednak pamiętać, że dziecku będzie równie dobrze w prześlicznych ubraniach Newbie, jak i lekko spranych śpiochach po starszym rodzeństwie, o ile mama lub tata będą je trzymać w ramionach.

Dziecko to w dużej mierze tabula rasa, od nas zależy jak zacznie się ona zapełniać, ale znacznie ważniejsza jest treść, którą tworzy się otaczając dziecko miłością, niż dodatkowe ozdobniki w postaci uwiecznionych na fotografiach markowych ubrankach i gadżetach.

Kompensacja

Wiele wydatków około dziecięcych wynika z chęci zapewnienia dziecku wszystkiego tego, czego samemu się nie miało lub nie ma. Bardzo często to właśnie osoby o niższych dochodach wydają nieproporcjonalnie dużo na dziecko. Często kosztem własnych potrzeb. Naprawdę wielu świeżo upieczonych rodziców jest w stanie zacisnąć pasa w prawie każdej innej dziedzinie życia (a niektórzy wręcz się zadłużają), po to, by na pewno dziecku nic nie brakowało. Jeśli samemu dorastało się w siermiężnej rzeczywistości, pragnie się, by los dziecka był inny. By wszystko, co go otacza było nowe, piękne, być może nawet budziło zazdrość.

Zanim kupi się kolejny przedmiot dla dziecka, warto poświęcić chwilę na refleksję — chcę to kupić, bo dziecko tego potrzebuje, czy dlatego, by samemu przez chwilę poczuć się lepiej. A jeśli robię to, by poczuć się lepiej — może są na to inne sposoby? Może, zamiast kupować kolejne piękne ciuszki dla dziecka, lepiej kupić coś dla siebie, albo zapewnić sobie jakąś formę relaksu lub odpoczynku. Albo, może w ogóle nie wydawać tych pieniędzy i dbać raczej o stabilną finansowo sytuację rodzinną?

Zadośćuczynienie

Innym powodem nadmiernych wydatków na dzieci jest próba nadrobienia czasu, którego z jakichś powodów nie spędza się z dziećmi. Osoby, które spędzają z dziećmi mniej czasu niż by chciały, często mają tendencję do tego, by kupować im coś. Nowa zabawka to dla dzieci zawsze radość i to radość, którą łatwo dzielić z dorosłym. Powiedzmy sobie szczerze — chwila, gdy dziecko dostaje coś nowego, to z reguły bardzo przyjemny moment zarówno dla obdarowującego, jak i obdarowanego. Na dodatek świeżo obdarowanym dzieckiem dużo łatwiej się zająć — niezależnie, czy dziecko dostało zabawkę, książkę, nowy sprzęt sportowy. Z perspektywy osoby dającej dziecku prezent, taki czas spędzony z dzieckiem bawiąc się nowym przedmiotem, jest bardziej wartościowy, niż gdy np. wspólnie z dzieckiem nudzą się, lub wręcz walczą ze złym nastrojem młodego człowieka.

Tego typu zadośćuczynieniowe wydatki nie muszą dotyczyć tylko przedmiotów materialnych. To może być także opłacanie jakichś rozrywek lub wyjść. Rodzice i inni członkowie rodziny, chcą spędzić fajny, dobry czas z dzieckiem. Jeśli nie mają okazji często wychodzić gdzieś z dzieckiem chcą, by ten czas był „specjalny”, by robić razem coś naprawdę fajnego, coś, co pozostawi niezwykłe wspomnienia. Nie ma w tym nic złego. Takie specjalne wyjścia rzeczywiście są często tymi, które na długo pozostają w pamięci i tworzą oś wspomnień z dzieciństwa. Jednak często dziecko wolałoby spędzić zwykły czas, na zwykłym spacerze, albo na wyprawie do sklepu, albo wspólnym robieniu obiadu, czy nawet sprzątaniu, ale codziennie, niż wielkie wydarzenia raz na jakiś czas.

Warto pamiętać, że dziecko ze strony rodziców potrzebuje przede wszystkim opieki, czułości i czasu. A tego czasu jest mniej, jeśli trzeba go poświęcić na zarabianie pieniędzy na pokrycie około dziecięcych wydatków. Im więcej wydajemy na dzieci, tym więcej trzeba na nie pracować, tym mniej czasu z nimi spędzamy, tym większa jest potrzeba kompensacji poprzez kolejne zakupy. Błędne koło.

I znowu — ja nie namawiam, by dzieciom nic nie kupować, czy nie fundować wycieczek, wypraw do kina i innych atrakcji. Sugeruję tylko przyjrzenie się swoim motywacjom i analizę — czy celu, który próbuje się „opłacić”, nie da się zrealizować inaczej, być może nawet bez wydawania na to ani grosza. Ja sama często wpadam w tę pułapkę. Bardzo wiele naszych weekendowych wypraw ma podobne podłoże – dzieci są w złym nastroju, my niewyspani i także w złym nastroju. Nic nam się nie klei. Zarządzamy wycieczkę. Zyskujemy okrzyk radości, jakiś czas spokoju w samochodzie, czasem, ale nie zawsze radość z atrakcji. Potem uświadamiam sobie, że podobny efekt moglibyśmy osiągnąć zabierając dzieciaki na spacer i do biblioteki, albo piekąc razem ciasto – bez całodziennej wyprawy, wypalonej benzyny i kupowania bietów. Od kiedy sobie to uświadomiłam znacznie lepiej planuję weekendy z dziećmi – nadal spędzamy wartościowy czas, nadal odwiedzamy muzea, galerie i skanseny, czy też chodzimy do teatru, ale dużo rzadziej kompulsywnie szukam jakiejś atrakcji na dany dzień.