Najlepiej to chyba przedstawić jako pewien algorytm. Gdy chcę kupić coś, o czym nie pomyślałam na początku miesiąca, zadaję sobie kilka pytań.

Pierwsze pytanie brzmi – czy to jest niezbedne?

Gdy odpowiedź jest negatywna staram się zakup odroczyć, co wyjaśnię za chwilę. Jeśli zakup kwalifikuję jako niezbędny, zastanawiam się, czy coś jest niezbędne już teraz.

Jeśli odpowiedź jest twierdząca, to daną rzecz kupuję ewentualnie ryzykując, że przed końcem miesiąca będę musiała się pofatygować i zrobić sobie przelew z konta oszczędościowego (tudzież od razu to robię, jeśli wydatek jest naprawdę duży). Jeśli zepsuje mi się pralka, samochód czy odkurzacz – jakikolwiek sprzęt, który czyni życie z trójką dzieci znośnym, naprawa/zakup nowego staje się moim absolutnym priorytetem. Jeśli dziecko rozwali sobie przedszkolne kapcie, zgubi kurtkę to po prostu to kupuję. Podobnie traktuję nieplanowane urodziny kolegów, zrzutkę w pracy itp. – po to zakładam pewną elastyczność budżetu by nie musieć się zastanawiać, czy mogę coś kupić, czy nie. Dlatego też tak ważne jest posiadanie „funduszu awaryjnego”/”pieniędzy na czarną godzinę – by w razie czego móc pożyczyć pieniądze od samego siebie, a nie banku, lub co gorsza – firmy oferującej chwilówki. Jest to jeden z powodów, dla którego swój fundusz awaryjny trzymam na koncie oszczędnościowym – pieniądze pracują na siebie, a jednak są łatwo dostępne. Ja traktuję je naprawdę awaryjnie – jeśli okaże się, że muszę z nich korzystać częściej niż raz-dwa razy w roku to znaczy, że coś jest nie tak, z moimi założeniami budżetowymi. I wtedy na pewno zastanowię się, czy to z powodu zwykłej inflacji, czy inflacji stylu życia.

Jeśli coś nie jest niezbędne już teraz zadaję sobie kolejne pytanie – czy to niebywała okazja. Jeśli tak – często daną rzecz kupuję. Ostatni przykład tego typu – trafiłam na książkę idealnie nadającą się na prezent dla znajomego w bardzo niskiej cenie. Mimo, że do urodzin pozostaje dobre kilka miesięcy książkę kupiłam, gdyż mało prawdopodobne jest bym później trafiła na nią w niższej cenie (nie mówiąc już o tym, że pewnie w międzyczasie sobie ją troszeczkę podczytam.

Jak sobie radzić z nieplanowanymi zakupami?

Jeśli coś nie jest pilnym, koniecznym wydatkiem, ani niebywałą okazją zakup staram się przemyśleć i odroczyć. Takie odroczenie zakupu to świetny test na to, czy na coś warto wydać pieniądze. W zależności od tego, co to jest, ile kosztuje, na ile to przydatna rzecz, na ile tylko zachcianka, mam różne sposoby na odraczanie zakupu:

  1. Zarobienie na niego. Najczęściej chodzi po prostu o sprzedaż innych przedmiotów z tej lub podobnych kategorii. Tak finansowałam zakup kolejnych wełnianych pieluszek dla synka. To ewidentnie była fanaberia, ale koniecznie chciałam je mieć. Ustaliłam ze sobą samą, że kupię je dopiero gdy zbiorę odpowiednią kwotę sprzedając gadżety niemowlęce, na które nie znaleźli się chętni wśród znajomych. Na sfinansowanie zakupu możemy przeznaczyć pieniądze z jakichś premii, nadgodzin, dodatkowych zleceń, czy innych sposobów na dorabianie sobie.
  2. Dodanie do budżetu na kolejny miesiąc – to bardzo proste rozwiązanie. Coś nie było uwzględnione w planie za bieżący miesiąc – uwzględniam więc w kolejnym. Daję sobie dzięki temu trochę czasu, na weryfikację, czy na pewno chcę coś kupić. A może da się to zdobyć inaczej? A może wystarczy pożyczyć lub zastąpić czymś innym? Ten mechanizm wykorzystałam ostatnio, gdy pod wpływem pochlebnych recenzji chciałam kupić sobie kilka książek (a zakupy książkowe w danym miesiącu już zrobiłam). Uznałam, że po prostu kupię je za miesiąc. W kolejnym miesiącu okazało się, że z kilku zaplanowanych książek kupię tylko dwie, gdyż jakąś dostałam w prezencie, jakąś ktoś mi pożyczył, jedną wygrałam w konkursie a dwie były dostępne w mojej bibliotece.
  3. Odkładanie pieniędzy – to ciut podobne do punktu pierwszego z tym, że nie chodzi tu o dodatkowy dochód – po prostu co miesiąc przeznaczam jakąś kwotę na sfinansowanie zakupu. W ten sposób oszczędzam na droższe przedmioty. Korzystając z tego rodzaju finansowania kupiłam sobie odkurzacz automatyczny. Chodził mi po głowie już od dawna, ale ciągle nie mogłam zdecydować się na zakup – bałam się, że to gadżet, fanaberia i nigdy nie zdecydowałam się na umieszczenie go w budżecie. Aż w końcu w jednym z banków ustawiłam sobie opcję automatycznego oszczędzania i gdy zebrała się odpowiednia kwota uznałam, że rzeczywiście chcę za nią kupić taki odkurzacz. Nota bene jestem z niego bardzo zadowolona. Sprząta nam górę domu, którą zaniedbywałam bo nie chciało mi się odkurzacza po schodach targać. A na dodatek zmusza dzieci do sprzątania swojego pokoju – boją się, że im odkurzacz coś zeżre.
  4. Oszczędzanie. Chodzi mi o ograniczenie wydatków w innych kategoriach i odkładanie tak zaoszczędzonych pieniędzy na wybrany, konkretny zakup. W sumie nie pamiętam, kiedy skorzystałam ostatnio z tej opcji – chodzi mi o takie rzeczy, jak ograniczenie jakiś używek, przyjemności i odkładanie ich – czyli np. za każdą niewypaloną paczkę papierosów przelewam określoną sumę na osobne konto, na którym zbieram pieniądze na zakup. Może to być także podliczanie oszczędności związanych z wykorzystaniem kodów rabatowych, zniżek itp. Ja w ten sposób co miesiąc „zbieram” pieniądze przeznaczone na cele charytatywne – liczę nasze oszczędności związane z korzystaniem z Karty Dużej Rodziny i comiesięczną sumę przelewam na jakąś zbiórkę organizowaną przez fundację SięPomaga.
  5. Lista prezentowych życzeń. Jeśli wahamy się, czy coś sobie kupić, zawsze można spróbować to dostać. Kiedyś bliscy mieli problem, co mi kupić na urodziny lub gwiazdkę. Mam małe potrzeby, a to co chciałam mieć z reguły sobie sama kupowałam. Teraz jeśli nie zależy mi na czasie, często swoje zachcianki po prostu spisuję i gdy ktoś pyta mnie, co chciałabym dostać – mam gotową listę przedmiotów z różnych przedziałów cenowych. Dzięki temu wszyscy są zadowoleni – ja, bo dostaję dokładnie to, co chcę, obdarywujący – bo dają dokładnie to, co chcę.

Wydaje mi się, że taki schemat to dobra równowaga pomiędzy nadmiernym powstrzymywaniem się od zakupów (by nie przekroczyć budżetu), a bezrefleksyjnym finansowaniu czegoś, co może być tylko chwilową zachcianką. Możliwe z kolei jest, ponieważ moje finanse są „zaopiekowane” – mam odłożony fundusz awaryjny, i nawet jeśli przekroczę miesięczny budżet nie jest to dla mnie jakimś stresem.